niedziela, 27 stycznia 2013

Szaleństwo przychodzi nocą - Grzegorz Gajek

Na Grzegorza Gajka trafiłem podczas przygotowań do antologii „Halloween – Wioska Przeklętych”. Jego opowiadanie było pierwszym jakie przeczytałem i od tego momentu stała się rzecz, której nie znoszę - autor oczarował mnie swoim językiem i stałem się fanem jego twórczości. Nie minęło wiele czasu a dowiedziałem się, iż człowiek ten w najbliższym czasie wydaje swoją debiutancką książkę! Musiałem ją mieć!
Parę dni temu książka dotrała do mnie do Pragi (więc Gajka już czytają za granicą! :-)) i od razu zacząłem jej się przyglądać. Jak każda książka, tak i ta podlega mojej obserwacji, jestem czytelnikiem wymagającym, kocham książki dlatego muszą nie tylko coś w sobie zawierać ale powinny również wyglądać.
Książka o budzącym ciekawość tytule „Szaleństwo przychodzi nocą” ma świetną okładkę, to trzeba przyznać, do tego okładka ta jest matowa więc dobrze się ją trzyma w ręce, jest po prostu przyjemna w dotyku (podobają mi się te nowoczesne pomysły na dobre książki). Papier o idelanej dla oczu barwie, sama książka wielkością bardzo dobrze nadaje się do czytania i trzmania w rękach, lekka i ogólnie sprawia estetyczne wrażenie.
Autor przedstawia historię Stańka, starca któremu umarła żona. Bohater jako dziecko przeżył coś dziwnego: napotkał na przedwieczne zło. Po sześćdziesięciu latach, choć wszystko się zmieniło, koszmar z dzieciństwa znowu się przebudził i daje o sobie znać. Zagrożeni są wszyscy, których Staniek kocha. Zło może pochłonąć każdego...
Teraz wszystko zaczyna się od nowa i razem z bohaterem musimy stawić czoła przeszłości.
Zasiadłem do czytania, jak zawsze sceptycznie (na pierwszej stronie jestem nieufny) i zagłębiłem się w lekturze. Pierwsza strona poszła gładko, ale już druga nie. Czemu? Ponieważ druga wciągnęła mnie do świata sworzonego przez pisarza. Po paru kolejnych stronach czytałem z zaciekawieniem a atmosfera książki zaczęła na mnie po prostu działać. Przyszła ciekawość, zadawałem sobie pytania o co w tym wszystkim chodzi a sam tytuł nieustannie chodził mi po głowie. Jeszcze nigdy wcześniej nie czytałem książki o tak frapującym tytule.
Kolejne strony mnie wciągały coraz bardziej. Świetne dialogi i bogate słownictwo autora znalazły uznanie w moich oczach. Znajdziemy tu silniejsze słowa i określenia, które muszą tak czy tak czytelnika doprowadzić do śmiechu (lubię przekleństwa, niestety, działają na mnie odprężająco). Jako kolejny dodatek mamy tu jeszcze dowcip, której dawki nam autor nie oszczędza.
Czynnikiem dodatnim tej powieści jest to, że napisano ją czystym i świetnie nadającym się do czytania językiem. Dobra książka musi nas oczarować nie tylko fabułą; ważna jest tutaj również umiejętność autora do perfekcyjnie układanych zdań. To się udało na szóstkę.
Największym plusem powieśći jest jednak sam autor: młody człowiek pasjonujący się litaraturą, który sam napisał powieść i tak stał się częścia nieginącego w umysłach ludzkich świata. Stał się pisarzem. Od lat jestem zdecydowanym zwolennikiem polskiej literatury, szczególnie zaś nowych talentów, którym powinno się dawać szansę i którzy powinni pokazać że są, że potrafią, że MOGĄ! Bo naprawdę mają wiele do napisania, przewyższając często autorów dobrze promowanych na zachodzie.
Polecam!

Andrzej F. Paczkowski


sobota, 5 stycznia 2013

Teraz rozumiem swoją matkę

W sieci pojawiła się recenzja mojej najnowszej powieści "Teraz rozumiem swoją matkę". Z chęcią polecam jej przeczytanie, z wielkim zaciekawieniem zapoznałem się z nią parę razy i muszę stwierdzić, że teraz patrzę na książkę zupełnie inaczej: wzrokiem czytelnika.
Dziękuję autorce recenzji.


Podaję linka do recenzji:

http://lubimyczytac.pl/ksiazka/160657/teraz-rozumiem-swoja-matke




piątek, 4 stycznia 2013

Pani na Hruszowej

Na książkę pani Sirmunttówny wpadłem przeglądając strony katalogu Weltbilda. Od razu zapaliła się we mnie chęć posiadania: tę książkę muszę mieć! Dzięki Dobrej Duszy, książka pokonała drogę z Polski aż do Czech i tym oto sposobem zostało mi podarowane jedno z najpiękniejszych przeżyć, jakich się nie spodziewałem, ponieważ nie wiedziałem, że wspomnienia tak bliskiej Rodziewiczównie osoby, zostały wydane w formie książkowej. Książka pięknym językiem tamtych czasów opowiada nam o życiu tej wyjątkowej autorki, która już za życia stała się sławna na całą Polskę, do której pisał sam Sienkiewicz i która miała serce wielkie jak świat. Na łamach książki wyłania się osoba dobra i wierząca, którą wszyscy kochali i która pozostawiła nam w spadku to wszystko najlepsze co miała: siebie, swoje dobro, czystą naturę i wiarę w dobro. Jestem wielkim fanem Rodziewiczówny, zbieram jej książki, chcę o niej wiedzieć jak najwięcej. Przyznam, że ciężko mi przyszło czytać koniec książki. Żal mi było przejść i złego traktowania Rodziewiczówny w taki sposób przez wojnę. Autorka przylgnęła do mojego serca od pierwszej książki (Wrzos) i teraz, czytając jej ostatnie momenty, płacze to moje zwariowane serce! Kiedy tak sobie myślę, nagle przypominają mi się zasłyszane niedawno gdzieś słowa, że dostajemy od życia to, na co sobie zasłużyliśmy. To znaczy, jeśli we wcześniejszych życiach czyniliśmy dobro, w którymś z kolejnych otrzymamy zapłatę. Widocznie Rodziewiczówna wiele tego dobra uczyniła, ponieważ przez całe jej życie spotykała na swojej drodze tylu dobrych ludzi, potrafiących dla niej uczynić wiele, jakkolwiek znowu jej koniec nie należał do najlepszych, ale bez dobrych ludzi jej życie mogłoby się skończyć o wiele gorzej i znacznie szybciej. Wielce utożsamiam się z jej ostatnimi słowami: „Pamiętaj jedno, nie, nie i jeszcze raz nie”. Taka według mnie jest Polska, taki od urodzenia jestem ja i te słowa noszę w sobie od początku, jakby zakodowane gdzieś w głębi duszy. Taka też była Rodziewiczówna a zrozumieją słowa ci, którzy przeczytają. A kiedy rozmawiam o tym z jakimkolwiek Czechem... no cóż, jeszcze żaden tego nie zrozumiał i chyba nie zrozumie nigdy, inna mentalność człowieka.